"Eklektyzm jest syndromem naszych czasów" - Bovska w rozmowie z Karoliną Prusiel

  • 11 October, 2017
  • Karolina Prusiel

BOVSKA: MOJA MUZYKA ŻYJE RAZEM ZE MNĄ

Udało się zrealizować plan – „Pysk” ukazał się niemal równo rok po bardzo udanym debiucie. Był stres związany z „presją” drugiej płyty?

Podobno zawsze jest taki stres... Jeśli chodzi o mnie, to rzeczywiście się pojawił, ale głównie na początku pracy nad drugą płytą, czyli gdy miałam przed sobą „białą kartkę”. Zawsze jest tak, że gdy napiszę jakąś piosenkę, to wydaje mi się, że następnej już nie dam rady (śmiech). Później już praca była wspaniała – zniknął strach, zostało jedynie podekscytowanie. Obawa pojawiła się znowu, gdy dostałam do ręki płytę w fizycznej formie i trzeba było podzielić się tym materiałem. To, co było dla mnie najważniejsze, to przekonanie, że ta płyta jest lepsza od poprzedniej.

I faktycznie jesteś o tym przekonana?

Tak.

Jeśli mogę, zgodzę się z Tobą. Mam poczucie, że druga płyta jest pełniejsza. Ale jak udało Wam się połączyć jesienną trasę „Kaktus Tour” z pisaniem nowych utworów?

Piosenki powstawały w międzyczasie, między koncertami. Nagrywanie pochłania sporo czasu. Jasiek Smoczyński, z którym pracuję w studio, jest bardzo zajęty, ale na szczęście też zależało mu na pracy nad albumem. Płyta powstała zaledwie w pół roku. Teraz czuję, że znów coś się otworzyło. Byliśmy ostatnio w studio i nagraliśmy parę nowych rzeczy. Póki co jednak nie z myślą o szybkim wydaniu, bo teraz już wiem, że płyta ma nieco dłuższy żywot niż rok. Po prostu stale jest we mnie potrzeba pisania nowych piosenek.

Czyli raczej nie powinniśmy się spodziewać nowej płyty Bovskiej za rok?

Kto wie... Na sto procent pierwszy singiel pojawi się wiosną, być może nawet nieco szybciej.

Miałam przyjemność oglądać Wasz występ na jednym z koncertów na Sofar Sounds w Warszawie. Na scenie dajesz z siebie mnóstwo energii. Masz jakieś rytuały przedkoncertowe, które pozwalają Ci się pozytywnie naładować?

Przede wszystkim muszę się pomalować przed występem. Mam wtedy chwilę dla siebie, żeby się skupić. Proces przygotowania to ważny element całej scenicznej sytuacji. Tuż przed wejściem na scenę ubieram się w kostium, który pełni funkcję swego rodzaju zbroi. Nucę też swoje piosenki i rozśpiewuję się. Także bycie w ciągłym ruchu pomaga mi poradzić sobie z tremą.

Zapytana o tworzenie nowych piosenek, w jednym z wywiadów powiedziałaś, że w Twojej głowie pojawiają się nowe obrazy. Rzeczywiście u Ciebie piosenki mają taką formę?

Zdarza się, że są rysunkami. Różne obrazy zwykle bywają inspirujące, chociaż najłatwiej jest korzystać z tych, które przedstawiają coś konkretnego, nawiązują do symboli i nie są abstrakcyjne. Czerpię także z filmów. Myślę, że dla wielu współczesnych artystów wizualność jest ważna, gdyż żyjemy obecnie w świecie obrazków. Niemniej dla mnie, jako twórcy także wizualnego, świat obrazu ma szczególne znaczenie. Stanowi moją codzienność.

Co jest więc lepszym sposobem na wyżycie się: fortepian i mikrofon, czy jednak ołówek i papier?

Sądzę, że najlepszym sposobem jest koncertowanie.

A czym różni się tworzenie muzyki od tworzenia grafik?

Sam proces twórczy, zarówno w przypadku grafiki, jak i muzyki, jest podobny. Są jednak pewne różnice. Rysowanie to sztuka gestu i można ją tworzyć w towarzystwie muzyki. Natomiast gdy świadomie słucham muzyki lub ją piszę, jest to tak absorbujące, że nie mogę robić poza tym nic innego. No, ewentualnie tańczyć, gdy nikt nie patrzy, nucąc w domu. Największą przyjemność sprawia mi właśnie proces tworzenia, choć czasem bywa także męczarnią. Rysowanie z kolei jest dla mnie czasem sposobem na uspokojenie się. Choć czasem też proces bywa męczący. Rysunek i malarstwo wymagają innego rodzaj skupienia.

Niejednokrotnie w wywiadach pytano Cię o tekst do „Kaktusa”, więc tym razem zapytam o „Haj”. Co było impulsem do jego powstania?

„Haj” powstał niesiony letnią energią. Nie było tam żadnej konkretnej historii, to wyimaginowany koncept. Postawiłam sobie za cel napisanie piosenki, która odda sposób, w jaki chciałabym cieszyć z tego, że kogoś kocham. Chciałam także, żeby utwór był podszyty zmysłowością. Taki też był cel teledysku. Tę energię czuło się także na planie. Nagrywaliśmy w upalne dni. Za moimi plecami na klipie dzieje się intryga, która być może jest trudniej dostrzegalna, bo moja twarz zajmuje większą część kadru (śmiech). Jeśli jednak ktoś się przyjrzy, zobaczy Mateusza Banasiuka w roli „tego złego” oraz całą historię. Bardzo lubię śpiewać „Haj” na koncertach. Jest to jedna z moich ulubionych piosenek.

Ja też ją lubię. Ucieszyłam się, że to właśnie to z sofarowych nagrań wskoczyło na Youtube.

No właśnie, na Sofarze była zupełnie inna wersja. Jest w tym jakaś ciekawa energia.

Co jeszcze, poza miłością i muzyką, wywołuje u Ciebie „endorfinowy haj”?

(Uśmiech) Hm... Chyba największy haj endorfinowy, poza śpiewaniem, wywołuje we mnie coś, co można chemicznie uzasadnić – ruch. To moja pasja, którą kiedyś eksplorowałam bardziej, a teraz troszeczkę zaprzestałam przez brak czasu. Taniec stał się jednak elementem mojego koncertu. Wysiłek fizyczny to jedyna rzecz, która potrafi mnie całkowicie „wyłączyć” z trybu myślenia i pozwala na bycie tu i teraz. Taniec sprawia mi wielką przyjemność, a przy okazji zabiera negatywne emocje. Mogę też przekazywać te doświadczenia studentkom na Uniwersytecie Muzycznym, na wydziale rytmiki, gdzie prowadzę zajęcia z kompozycji ruchu.

I jak odnajdujesz w roli nauczycielki?

Bardzo dobrze.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że z polskich „tekściarzy” najbardziej podziwiasz Kasię Nosowską. Miałaś już okazję jej to powiedzieć?

Tak. Jest ona jedną z tych osób, które mnie onieśmielają, przy niej zachowuję się jak kij od szczotki (śmiech). Kasia to niezwykle ciepła i serdeczna osoba. Zgłosiłam nas na Festiwal Młodych Talentów w Szczecinie, na którym Kasia Nosowska zasiada w jury. Między innymi dlatego chciałam, żebyśmy się tam pojawili. Otrzymaliśmy wyróżnienie i mogłam porozmawiać z Kasią. Bardzo miło wspominam tamten festiwal i sam pobyt w Szczecinie. Niestety jak na razie nie udało nam się wrócić do tego miasta.

Odnoszę wrażenie, że druga płyta jest bardziej intymna. Opowiadasz na niej także o swoich lękach, słabościach, przeciwnościach losu. Nie jest Ci trudno śpiewać na koncertach tak intymne teksty?

Wcześniej śpiewałam piosenki po angielsku, a za nimi można się totalnie schować. Po polsku rzeczywiście trudno jest być incognito. Jednak pomimo że na „Pysku” teksty wyrażone są bardziej wprost, nie zawsze śpiewam o swoich doświadczeniach. W momencie gdy słowa i melodia łączą się w piosence, stają się oddzielnym bytem. Wówczas nie jest to już tak intymne. Z drugiej strony, każdy artysta jest w jakimś stopniu ekshibicjonistą. Gdybym miała problem z otwieraniem się, to chyba nie mogłabym grać. Mam wrażenie też, że wiele ludzi nie odbiera moich tekstów, trafiają do nich bardziej jako całość, z melodią. Często są one tak napisane, że trzeba się mocno skupić, aby je zrozumieć. Chociaż trudno mi powiedzieć, nie jestem odbiorcą, jestem jakby z drugiej strony.

Zwykle rytmizujesz słowa, bawisz się nimi. Niejako udało Ci się stworzyć swój własny klucz do języka.

Szukałam takiego klucza i odnalazłam go. Wydaje mi się, że wynika on z osobowości, ze sposobu myślenia. Kiedyś zastanawiałam się nad tym, czy mogłabym komuś powiedzieć, jak pisać tekst i...nie wiem. Na pewno wiele można się nauczyć, analizując teksty innych twórców. Słowa biorą się ze wszystkiego, co oglądasz, czytasz i słuchasz. Nasiąkasz nimi i potem one same przychodzą do głowy w odpowiednim momencie. Dlatego właśnie ten proces jest niezbadany.

Surowe, proste melodie bez melizmatów są również zamierzone?

Jest to jeden z bardzo ważnych elementów mojej muzyki. Sądzę, że połączenie melodii z tekstami tworzy pewną jakość. Zauważyłam też, że najlepsze melodie to te, które wychodzą bezpośrednio z procesu twórczego. Im mniejszy włożony wysiłek, tym lepsza melodia.

Powiedziałaś, że to, co czytasz, ma duży wpływ na Twoją twórczość. Masz może ulubionych pisarzy, których plastyczność języka Cię inspiruje?

Jest wielu takich. Lubię sięgać do prozy. Ponieważ jej nie uprawiam, nie boję się, że coś niechcący skopiuję (śmiech). Inspiruje mnie język współczesnych polskich pisarzy, na przykład Joanny Bator. Ostatnio też czytałam książkę Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. Lubię także Lema. Wolę czytać polskich twórców, bo spotykam się z językiem oryginalnym, a nie z tłumaczeniem. Chociaż ostatnio miałam przyjemność napisać piosenkę inspirowaną twórczością Josepha Conrada. Gdyby nie to, być może nigdy nie pochyliłabym się aż tak nad jego dziełami. Ostatni raz czytałam je w liceum. Tymczasem odkryłam go na nowo. Zachwyciło mnie nawet nie to, co pisze, ale język, którym się posługuje. Conrad używa wielu nieoczywistych przymiotników, które się powtarzają, stają się charakterystyczne dla niego. Wszystkie krążą wokół tematu morza. Mimo że w tłumaczeniu, nadal było to inspirujące doświadczenie.

A z poetĂłw?

Z poetów natomiast najbardziej przyjaźnię się z Różewiczem i z Herbertem. Kiedyś także z Poświatowską, teraz już mniej. Czytałam jednak jej świetną biografię.

Czego słucha Bovska, żeby się zrelaksować?

Dla relaksu słucham muzyki klasycznej, zazwyczaj wokalno-instrumentalnej. Mam też kilka płyt które mi do tego służą, m.in. pierwsza płyta Fismolla. Przyznaję jednak, że rzadko słucham muzyki dla relaksu, raczej z ciekawości dla niej samej. Słucham też dużo rapu, staram się być na bieżąco z młodymi wykonawcami. Bardzo lubię intelektualny rap, a nie taki, gdzie co drugie słowo to przekleństwo. Na przykład u Łony czy O.S.T.Rego są one użyte w punkt.  Słucham także dość agresywnej muzyki elektronicznej. Ona mnie obecnie fascynuje. Nie lubię podziału muzyki na gatunki.

Hm... Ja teĹź zwykle mam problemy z gatunkami.

No właśnie. Nie potrafię tak kategoryzować muzyki, moim zdaniem jest to fikcja. Moja piosenka zagrana na innym instrumentarium będzie miała rockowy charakter, tymczasem mówi się o niej że jest elektroniczna, bo używamy takich brzmień. Ba, przecież teraz gitary też mogą być elektroniczne, wszystko może powstać w komputerze. Cały podział gatunkowy nie ma już dzisiaj racji bytu, chociaż rozumiem, że muzykę trzeba jakoś poustawiać na półkach i skategoryzować w wyszukiwarkach. Zatem te muzyczne „worki” są niezbędne dla funkcjonowania rynku.

Czy jakieś nowe wydawnictwo ostatnio Cię pozytywnie zaskoczyło?

Uważam, że nowa płyta Taco jest bardzo dobra. Więcej, podobała mi się bardziej niż wszystkie pozostałe. Zdecydowanie jestem jej odbiorcą. Nie wiem, dlaczego została zhejtowana.

Większość miała problem z autotunem na tej płycie.

Nie rozumiem tego. A co z popularnym ostatnio Travisem Scottem? To jest po prostu modny zabieg teraz, świadome działanie. A co do nowości – czekam aż coś mnie zachwyci.

Twój rap w „Weku” też był genialny!

Dzięki...z autotunem (śmiech). Użytym jako efekt wyrazowy.

No przecież! Może warto pójść trochę w tę stronę?

Na pewno będą pojawiać się elementy rapowane. Uważam, że ten rodzaj ekspresji dobrze oddaje współczesną rzeczywistość. Na przykład reakcje ludzi na koncertach hiphopowych – to jest zjawisko. Ale mnie interesuje taki rap, który ma także wartości muzyczne. Tzn. jest interesujący muzycznie, a nie tylko w warstwie lirycznej.

Czyli rap opowiada o współczesnych realiach?  

Tak. Wydaje mi się, że to jest taka współczesna poezja. Ale może się mylę. Znów staram się to jakoś kategoryzować...

Ale Ty także nie chcesz dać się zaszufladkować w żaden sposób, tworzysz eklektycznie. Urzekła mnie „Firanka”, która bardzo różni się od pozostałych utworów na „Pysku”. Od razu jednak skupiła moją uwagę – nieoczywista forma, wokalizy...

...a wszystko to śpiewa wciąż ta sama osoba. Dla mnie te kategorie zupełnie nie mają znaczenia, chociaż może to się gorzej sprzedaje, bo ludzie lubią wiedzieć, co kupują.

Nadal jednak jest to ten sam klimat. Słychać, że to Bovska.

Jeden głos pełni rolę swego rodzaju łącznika. Ktoś napisał o mojej muzyce, że jest to artpop, a ktoś inny przy „Autoresecie” – że to psychoelektro. Na pewno muzyka Bovskiej mieści się w kategorii muzyki pop. Nie przeszkadza jednak, żeby „Firanka”, o której wspomniałaś, miała formę pieśniową, a nie piosenkową. Sądzę, że to, co aktualnie dzieje się w sztuce czy w modzie, to właśnie eklektyzm. Ja po prostu robię muzykę, która żyje razem ze mną. Być może eklektyzm jest syndromem naszych czasów.

Gatunki odchodzą więc do lamusa?

Może za 20 lat ktoś stwierdzi, że to był jakiś gatunek. Nie wiem.

Podobnie było z muzyką klasyczną. W sztuczny sposób poszatkowaliśmy ją sobie na epoki...

No właśnie, a to bardzo duże uproszczenie. Widocznie ten podział jest nam potrzebny, żeby się lepiej w tym wszystkim odnaleźć. Żeby jakoś sobie radzić i móc do przeszłości się odnieść.

Słuchając Twoich płyt i oglądając abstrakcyjne grafiki, odnoszę wrażenie, że Twoja twórczość to jeden wielki plac zabaw. Nie masz poczucia, że poprzez tworzenie pielęgnujesz swoje wewnętrzne dziecko?

Pewnie tak. Dzieci mają niezwykłą wyobraźnię. Potrafią zadać pytanie, które zupełnie zbija z tropu. To, co śmieszy dzieci, jest też często zaskakujące. Przy tworzeniu trzeba dać się zaskoczyć albo czasem spróbować pomyśleć inaczej. Z drugiej strony jednak dorosłość jest braniem odpowiedzialności za swoje czyny, a zwłaszcza, w przypadku twórców, za swoje słowa. Pamiętam o tym, że słuchają mnie często młodzi ludzie.

Masz w związku z tym wewnętrznego autocenzora?

Nie. Po prostu śpiewam o tym co dla mnie ważne, albo co mi akurat drąży mózg.

Ale za to w Twojej twórczości przewija się motyw kosmosu.

Rzeczywiście pojawiają się odnośniki do nadprzyrodzonej siły. W moim wypadku jest to Bóg, lecz piosenki są napisane w taki sposób, by można było odebrać je ponad podziałami. W końcu w cokolwiek człowiek wierzy, to jednak każdy z nas dąży i chce tego samego. Odnaleźć miłość i szczęście. Ale nie takie lukrowane, tylko prawdziwe. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi. Tak mi się wydaje.

W Twoich tekstach pojawia się też dużo natury, która kontrastuje z duszną, szarą Warszawą, pełną chorych relacji (niemalże jak u Taco). Natura jest wynikiem poszukiwań spokoju wewnętrznego, azylem w chaosie wielkiego miasta?

Ten temat towarzyszy mi od dłuższego czasu i jakoś nie potrafię się tego wyzbyć. Jeszcze w ASP robiłam dyplom także z nim związany. Duże miasto jest miejscem, w którym czuję się najlepiej. Jestem warszawianką z krwi i kości. Lubię Warszawę, życie w mieście, ale jest we mnie także tęsknota za naturą. Natura zakrada się więc w moje piosenki i rysunki.

To teraz pytanie filozoficzne. Mówisz o tym, że na nasz „pysk” nakładamy różne maski. Da się w ogóle żyć bez masek?

Nie, myślę, że się nie da. Żeby przetrwać, trzeba je nakładać. I w pewnym sensie każdy jest aktorem. Tak samo i ja, nawet jakbym miała 39 stopni gorączki, wychodzę na scenę, bo koncert musi się odbyć. Czasami trzeba założyć zbroję, żeby w ogóle poradzić sobie w jakiejś sytuacji. Przy tym dobrze jest mieć dom, w którym można wszystko z siebie pozdejmować. Maski nakładamy także w internecie. Nie wiem, czy to jak siebie postrzegamy, nie jest przypadkiem naszym obrazem z Instagrama. Tworzymy projekcje samych siebie, nie da się tego wyzbyć. Wiadomo, już mistrz Gombrowicz ładnie o tym pisał (śmiech).

Pamiętasz może, kiedy pierwszy raz pokazałaś komuś swój utwór?

W szkole muzycznej na zajęciach pisałam piosenki dla dzieci. Potem skomponowałam muzykę na fortepian i skrzypce do filmu animowanego. Trwał on około pięciu minut, ale dla mnie to była spora forma. Chciałam doprowadzić do nagrania tego utworu, więc musiałam pokazać go profesjonalistom – skrzypaczce i realizatorowi dźwięku. To doświadczenie pokazało mi, że nie da się uciec od oceny. I że mogę komponować. To był poważny impuls do dalszego pisania. Pokazał, że mogę.

Śpiewasz: „Niby-luksusy, blichtr i blask to nie ja” - jak radzisz sobie z rosnącą popularnością?

Nie odczuwam specjalnej różnicy. Czasem ktoś się do mnie zagadkowo uśmiecha albo pyta, czy ja to ja. To raczej sympatyczne sytuacje. Oprócz tego fani piszą do mnie prywatne wiadomości na profil Bovskiej na fb czy insta. Staram się na wszystkie odpowiadać. Bardzo cieszy mnie kontakt z moimi odbiorcami. Internet niezwykle go ułatwia.

Chciałam podpytać jeszcze o okładki. Wspominałaś, że rzadko kupujesz płyty – muszą one mieć wartość sentymentalną lub estetyczną. Czy jest krążek, który Cię zachwycił w ostatnim czasie?

Nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam płytę... Jak byłam niedawno w tym dużym sklepie z płytami i książkami, wybrałam książki. Albumów zwykle słucham w streamingu. Nawet już nie za bardzo mam dokąd włożyć płytę CD... Muszę wreszcie przerzucić się na winyle.

A ja czekam na nową okładkę Bovskiej...

To jest wyzwanie (śmiech). Ale do trzeciej płyty jeszcze chwila.

Gdzie można Was posłuchać w najbliższym czasie?

Jesienną trasę „W Pysk” zagramy w następujących polskich miastach:

29 października - Wrocław

17 listopada - Wadowice

18 listopada - Słubice

19 listopada - Łódź

20 listopada – Kraków.

Mam też niespodziankę dla warszawiaków. 14 października, czyli w najbliższą sobotę, zagram na koncercie w Hali Koszyki z okazji http://25godzina.pl. Żeby tam wejść, trzeba zarejestrować się na stronie. Zapraszam serdecznie!


"Eklektyzm jest syndromem naszych czasów" - Bovska w rozmowie z Karoliną Prusiel" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia